sobota, 7 września 2013

1.1.

   Witam! Nie będę się niepotrzebnie rozpisywać. Przeproszę jedynie za wszelkie błędy i będę bardzo wdzięczna za ich wytknięcie. :) Życzę miłej lektury! :)
_________________________________________

   Dante Rotecki przekroczył próg miejscowego komisariatu na ulicy Poniatowskiego, uśmiechem powitał siedzącego za ladą mundurowego, który znad magazynu sportowego poinformował detektywa o niedziałającej windzie, i zamaszyście otworzył wahadłowe drzwi. Jego oczom ukazało się ogromne pomieszczenie, jedno z trzech w budynku policji stylizowanym na te przedstawiane w amerykańskich serialach i filmach kryminalnych. Obrzucił wzrokiem zagraconą biurkami salę, zwaną potocznie zerówką, gdzie to wszelkie nienaglące sprawy były załatwiane przez tych, co to dopiero skończyli szkoły policyjne i zaczynali swoje kariery. Stał tak chwilę, przyglądając się tym amatorom, których to nikt nie bierze na poważnie i którzy najczęściej są obiektem żartów starszych kolegów. Uśmiechnął się nawet szeroko, gdy wspomniał swoje pierwsze dni w zerówce,  kiedy to sam był ofiarą kilku kiepskich dowcipów starszaków, jednak uśmiech ten szybko został zmazany przez pojawienie się Harpii. Niska, lekko przygarbiona kobieta o czarno-siwych włosach lawirowała między stolikami, przyglądała się wszystkiemu i wszystkim, mówiła coś pod nosem, prychała i warczała przy wyjątkowo beznadziejnych przypadkach, niekiedy pogwizdując zadowolona. Na jej widok detektyw skulił się w sobie, rozejrzał się uważnie po sali, poszukując bezpiecznego schronienia. Nim je znalazł, nawet blisko siebie, zdążył jedynie zrobić kilka kroków, gdy usłyszał zachrypnięty alt Harpii:
- Kogóż to ja widzę! – zakrzyknęła kobieta, zbliżając się zadziwiająco szybko do detektywa. – Szanowny pan Dante Rotecki.
   Mężczyzna stał jakby wykuty z kamienia, ze zdziwieniem odnotowując radość w jej głosie. Odwrócił się, wciskając dłonie do kieszeni spodni. Spojrzał na Harpię, uśmiechnął się sztucznie, gdy podeszła wystarczająco blisko, przekrzywił głowę i przyjrzał jej się dokładnie.
- Nic się nie zmieniłaś, Sylwio – rzucił przyjacielsko. – A, nie! Trochę osiwiałaś.
- Jak zwykle spostrzegawczy. – kobieta odwzajemniła uśmiech, chwyciła Roteckiego pod ramię i ciągnąc go za sobą, prowadziła przez salę. Sięgała mu zaledwie do łokcia, przez co musieli wyglądać zabawnie dla Zerówkowiczów, którzy przyglądali im się znad akt niezbyt ciekawych spraw. – Starość nie radość, drogi Dante, a jak sam widzisz czas nie jest moim sprzymierzeńcem.
- Och, odchodzisz na emeryturę? Niemożliwe. Myślałem, że masz jeszcze kilka lat do przepracowania.
- Nie bądź uszczypliwy, mój drogi – Sylwia szturchnęła łokciem Dantego, na co ten zareagował śmiechem. – Nie śmiej się, bo jeszcze te niedorajdy pomyślą, że jestem miła.
- Twoja reputacja bardzo by na tym ucierpiała.
- A żebyś wiedział. Wolę być Harpią, której wszyscy się boją, niż kochaną babulką, która to we wszystkim pomoże – Sylwia, korzystając z okazji, spiorunowała wzrokiem kilku młodych policjantów zgromadzonych przy jednym biurku, niby omawiając jedną z naglących spraw i przypatrującym się im ukradkiem. Gdy spłoszeni mundurowi wrócili do swoich obowiązków, kobieta zadarła głowę, spojrzała na detektywa i uśmiechając się nieznacznie, dorzuciła: - Nic się nie zmieniłeś od ostatniego spotkania. Ile to już minęło?
   Zatrzymali się przy drzwiach prowadzących na klatkę schodową. Dante jeszcze raz rozejrzał się po sali i skinął głową do jednego ze znajomych Zerówkowiczów. Spojrzał na Harpię, chciał odwzajemnić uśmiech, ale wyszedł mu jedynie nieporadny grymas.
- W porównaniu do ciebie to jestem jeszcze za młody na starość – kobieta spiorunowała go rozbawionym wzrokiem, dławiąc w sobie śmiech. Szybko jednak spoważniała, przyglądając się Dantemu uważnie. Mężczyzna westchnął ciężko, spuścił głowę i pogładził palcami czarny rzemyk z krzyżykiem zdobiący jego nadgarstek. – W piątek minie pół roku.
   Kobieta położyła dłoń na ręce Roteckiego, pogładziła ją, wzroku nie spuszczając z twarzy detektywa. Tym sposobem dostrzegła niewielką bliznę przecinającą usta, a sprytnie skrywającą się pod wiecznym kilkudniowym zarostem. Dante spojrzał na Sylwię, uśmiechnął się nieznacznie, jakby chcąc w ten sposób zapewnić ją, że wszystko jest w porządku, mimo że tak naprawdę nie było. W chwili, w której mieli już się żegnać i rozchodzić każdy w swoją stronę, drzwi otworzyły się zamaszyście, uderzając w ramię detektywa. Ten jęknął, chwycił się za ramię i rozmasowując obolałe miejsce, spiorunował wzrokiem swojego partnera, którego ciemna czupryna mignęła mu przed nosem, gdy ten wyskoczył zza drzwi wprost w objęcia rozbawionej Harpii.
- Pani kochana wyglądasz zniewalająco – rzucił zalotnie do kobiety, która odpowiedziała mu jedynie machnięciem ręki i szerokim uśmiechem. Jednak Ernest Szelman nie miał zamiaru dalej brnąć w flirt z Harpią, odskoczył od niej zgrabnie, przylgnął do ramienia Roteckiego, zacisnął dłoń na barku partnera, nie zwracając uwagi na jego jęki i warknięcia, i dorzucił żartobliwie: - Porywam tego natrętnego zalotnika. Wie pani, ma problemy z przyjęciem odmowy, taki to z niego Casanova, że chciałby mieć każdą, a nie każda na niego poleci. Na dodatek ma dziewczynę, właśnie, nie ładnie tak za plecami dziewczyny z innymi flirtować. I to w dodatku z żoną komendanta! Nieładnie.
   Rotecki piorunował wzrokiem Szelmana, który uśmiechał się do kobiety, a ta do niego, spoglądając na siebie porozumiewawczo. Po krótkiej chwili detektyw wywrócił oczami, spuścił głowę, westchnął ciężko i, gdy Ernest wreszcie skończył swoją paplaninę, uśmiechnął się do Harpii. Pożegnali się z nią i odeszli, jeden z szerokim uśmiechem, drugi z równie szerokim grymasem niezadowolenia.
- Mamy zabójstwo – powiedział Szelman, gdy tylko wyszli z komisariatu i kierowali się do auta. Detektyw podskoczył nawet, wydając z siebie coś na podobieństwo radosnego pisku, zanucił pod nosem jakąś wymyśloną na poczekaniu melodię, by wreszcie klasnąć w dłonie i z satysfakcją wyrzucić z siebie: - Nareszcie coś się dzieje!
   Dante Rotecki jedynie przewrócił oczami, kręcąc głową. Pomimo swojej dezaprobaty dla takiego zachowania, nie odezwał się ani słowem nawet w samochodzie. Rozumiał podekscytowanie swojego partnera, w końcu miał dopiero dwadzieścia dziewięć lat, co w świecie detektywów równoznaczne było z brakiem doświadczenia w poważniejszych sprawach niż włamanie czy kradzież. Minęło zaledwie pięć miesięcy odkąd Szelman stał się detektywem i zaczął pracę w innym wydziale niż zerówka, trafił do wyższej ligi, można powiedzieć, że z pierwszej ligi awansował do ekstraklasy, choć to określenie, zważywszy na poziom polskiego futbolu, było pewnego rodzaju obelgą dla detektywów. Jednak, mimo wszystko, Szelman nie zachowywał się jak szczeniak, któremu tylko zabawy w głowie. Wszystkie sprawy rozwiązywał tak, jak doświadczeni detektywi, nawet z o wiele większym zapałem podchodził do niektórych z nich, często dzięki temu dochodząc do trafnych wniosków, które skutkowały zamknięciem śledztwa. Sam Rotecki podobnie zachowywał się w wieku swojego partnera. Ba! Jego kariera wyglądała niemalże identycznie do kariery Szelmana, z tym wyjątkiem, że na detektywa awansował w wieku dwudziestu siedmiu lat i trafił pod skrzydła o wiele bardziej doświadczonego i starszego śledczego.
   Jechali zaledwie piętnaście minut. Dante siedział spokojnie, dudniąc palcami o kierownicę; Ernest w tym czasie wiercił się na miejscu pasażera, klnąc na natężony ruch, jakby nie rozumiejąc, że o tej godzinie centrum właśnie tak wygląda. Nawet kogut nie pomagał im przebić się przez kolumny aut, które z trudem wciskały się na chodniki, robiąc detektywom miejsce do przejazdu. Na miejscu zbrodni byliby zapewne o wiele wcześniej, Ernest zapewne tyle by się nie naprzeklinał, gdyby nie pora ogólnego ruszenia, którą wybrano na przydzielenie im sprawy. Gdy tylko wyszli z samochodu, Szelman rozprostował kości i odetchnął z ulgą, rzucając triumfalne:
- Wreszcie!